środa, 11 lipca 2012

ROZDZIAŁ 5


                                                                         
Siedzę w szlafroku w towarzystwie Temenujki pijąc herbatę i śmiejąc się. Po wszystkich zabiegach trochę piecze mnie skóra, ale towarzystwo tej niesamowitej kobiety działa na mnie kojąco. Przy niej przez chwilę chociaż nie myślę o utracie życia i rodziny. Śmieszy mnie również fakt, że do upiększania Tresha są potrzebne aż trzy osoby. Do pokoju wchodzi Clark. Uśmiecha się i mówi :
- Widzę, że zdążyłyście się już zaprzyjaźnić.
Ogląda mnie ze wszystkich stron. Zauważa chyba wszystko czym zostałam poddana. Jedyną nie ruszoną rzeczą są moje niesforne loki.
- Wszystko jest tak jak powinno być. No dobrze zaraz przyniosę Ci twój strój.
Na mojej twarzy pojawia się pewien niepokój. Clark dostrzega go i wyjaśnia. :
-Spokojnie nie wystąpicie w negliżu.
Uśmiecham się i ponownie i siadam na kozetce. Przeprowadzam znów miłą rozmowę ze staruszką w oczekiwaniu na roztargnionego stylistę. Drzwi otwierają się i do środka wchodzi Crave ze strojem w ręku.
- Ostrzegam, że to nic wyjątkowego. Chciałem, aby kreacja była odzwierciedleniem waszego dystryktu.
,,O nie, gorzej być nie mogło. ” –Myślę, choć uśmiecham się i biorę do ręki niebieską, (o ironio ) bluzkę i szelki. Zakładam je na siebie.
-No dobrze, teraz nałożymy Ci na głowę srebrne ‘ciernie’ . Pasują do klimatu jedenastki prawda?
Niechętnie przytakuję. Nie chcę sprawić mu przykrości. Nagle odzywa się Temenujka:
-Clark, chyba widzisz wyraz jej twarzy. Mógłbyś zdjąć z niej te cholerstwo !
-Nie trzeba. Wszystko jest w porządku. – Odpowiadam.
- No dobrze…Moim zdaniem to wszystko do siebie nie pasuje. –mówi staruszka, bierze mnie za rękę i ciągnie zapewne w kierunku rydwanów. Stajemy przy szeregu dwudziestu czterech  zaprzężonych koni. Tresh stoi już przy naszych ubrany podobnie do mnie. Ma na sobie niebieską koszulę w kratę, szelki i nieszczęsny wieniec. Witam się z nim i obydwoje wsiadamy do rydwanu. Clark podchodzi do nas i robi ostatnie poprawki. Rydwan pierwszego Dystryktu wjeżdża na plac ku uciesze rozentuzjazmowanej widowni. Kolejno znikają mi z przed oczu następni trybuci. Stoją wyprostowani i spięci. Nadchodzi nasza kolej. To, co widzę zapiera dech w piersiach. Na około wszędzie pełno ludzi i kamer. Uśmiecham się miło według rady Temenujki. Macham nawet ręką, co jest zupełnie wymuszonym gestem. Przed nami jedzie dziesięć rydwanów. Za nami zaraz powinien pojawić się dwunasty. Wiem, że nie mogę spojrzeć do tyłu dlatego patrzę w telebim i dostrzegam ich. Dziewczyna o imieniu Katniss trzyma chłopaka z jej dystryktu za rękę i oboje płoną. Wyglądają zniewalająco. Tłum wiwatuje i zaczyna wykrzykiwać ich imiona. Z całego serca życzę jej, aby wygrała Igrzyska i wróciła do domu.  Wiem, że i tak zginę jako jedna z pierwszych. Nie mogę o tym teraz myśleć. Będę się zastanawiać na arenie. Nie czas na takie przemyślenia. Podjeżdżamy rydwanami pod samą rezydencję okrutnego prezydenta Snowa. Słuchamy jego przemowy. Następnie rozbrzmiewa hymn państwowy. Rydwany zawracają i wjeżdżamy do budynku. Od razu do każdego podbiega ekipa przygotowawcza. Temenujka uśmiecha się do mnie i pomaga mi zejść.
- Wypadłaś świetnie skarbeńku. A teraz chodźcie wszyscy, zabieramy was do ośrodka szkoleniowego.

poniedziałek, 9 lipca 2012

ROZDZIAŁ 4


                                                                       
       Budzę się z przekonaniem iż cały poprzedni dzień był tylko złym snem. Jednak patrzę na pokój, w którym się znajduję i mój cały optymizm się ulatnia. Wstaję z łóżka lekko zaspana i wygrzebuję z komody długie spodnie i bluzkę. Idę się umyć i przebrać. Nastawiam prysznic na przeróżne programy. Wycieram się ręcznikiem i zakładam ubranie.Wychodzę z pokoju. Niepewnie i cicho zakradam się do drzwi. Uchylam je i widzę wszystkich moich towarzyszy podróży. Wchodzę do jadalni.
-Rue, czekaliśmy na ciebie. Siadaj. – Mówi Latasha.- Może obejrzymy powtórki z dożynek?
Nabieram dużo jedzenia na talerz i niechętnie przytakuję. Na ekranie kolejno pojawiają się losowania trybutów z innych dystryktów. Najbardziej porusza mnie dziewczyna z dwunastego dystryktu, która tak bardzo kocha swoją siostrę, że postanawia się za nią zgłosić. Mimo to niejaka Katniss nie okazuje słabości.  Stoi z kamienną twarzą mimo, że chwilę wcześniej walczyła o życie, bo inaczej nie można tego nazwać, swojej siostry. Relacja z tegorocznych dożynek dobiega końca, a pociąg wjeżdża do tunelu. Musimy być bardzo blisko Kapitolu. Nagle ostre światło zaczyna razić moje oczy. Lekko je przymykam choć wstaję od stołu i podchodzę do okna. Wjeżdżamy właśnie w centrum miasta. Przy peronie stoi tłum ludzi czekających tylko by ujrzeć nasze twarze. Szybko się chowam, bo uświadamiam sobie, że wcale nie mają dobrych zamiarów. Czekają tylko na naszą śmierć dla ich własnej rozrywki. Robi mi się niedobrze, bo wiem, że muszę zmierzyć się z rzeczywistością, której tak bardzo nie chcę przyjąć do siebie. Pociąg zatrzymuje się, a tłum sztucznych, dziwnie ubranych ludzi ekscytuje się i podbiega jak najbliżej. Drzwi otwierają się, Pierwsza wysiada Latasha witając się z tłumem, za nią podąża Crave i razem przedstawiają nas publiczności. Nie mam odwagi spojrzeć przed siebie. Stoję ze spuszczoną głową, obserwując czubki swoich butów. Tresh mierzy gniewnym spojrzeniem każdego człowieka czekającego na peronie. Jestem mu za to wdzięczna. Niech wiedzą, że ich nienawidzimy. Jesteśmy szybko ,,eskortowani’’ do budynku, w którym zajmą się nami styliści. Jest tu chłodno, ale wystrój jest ładny, chociaż nie przypomina typowego domowego klimatu. Raczej bezuczuciowość i dystans. Siadam na marmurowej ławce. Chwilę potem Crave przedstawia nas naszym stylistom i odchodzi. W naszej ekipie przygotowawczej jest pięć osób. Głównym stylistą jest Clark, wysoki mężczyzna o blond włosach i fioletowych oczach. Mogłabym się założyć, że są to soczewki. Na jego twarzy widnieje złoty makijaż. Ma na sobie fioletową koszulę zapewne dobraną pod kolor oczu. Choć mimo tego upiornego wyglądu, wita się z nami przyjaźnie. Uśmiecha się do mnie i mówi :
- Ślicznotko, zrobimy z Ciebie piękną dziewczynę.
Odwzajemniam niepewnie uśmiech. Clark przedstawia nam resztę ekipy. Soffię, drobną kobietę o różowych włosach i niebieskich oczach, w równie dziwnym stroju jak pozostali, Khola, postawnego ciemnoskórego mężczyznę z pełnym makijażem, Fobiusa zielonookiego blondyna z dziwnym wyrazem twarzy oraz Temenujkę starszą kobietę o fiołkowych oczach i siwych włosach. Jako jedyna jest naturalna. Nawet jej oczy sprawiają takie wrażenie. Odruchowo się uśmiecham. W tym momencie słyszę, że właśnie ta miła starsza kobieta przygotuje mnie przed paradą trybutów. Bez słowa bierze mnie za rękę i prowadzi w stronę jakiegoś pokoju. Otwiera drzwi magnetyczną kartą i karze mi usiąść. Wykonuje jej polecenie.
- Witaj maleńka. – uśmiecha się – Tak bardzo się cieszę, że będziemy współpracować. Nawet nie wiesz jak bardzo mi Cię szkoda. Jesteś jeszcze taka młoda. Gdybym tylko mogła, poświęciłabym swoje życie za was. –wyznaje marszcząc czoło i przekręcając głowę.
- Ja… dziękuje. Nie wiem, co powiedzieć. Jest pani taka miła.
- Najlepiej nic nie mów skarbeńku. Po prostu słuchaj moich poleceń, a ja zrobię wszystko, co będzie trzeba. 

niedziela, 8 lipca 2012

ROZDZIAŁ 3


        Pociąg jest duży, szary i smukły. Nidy nie widziałam go na żywo. Latasha mnie pośpiesza, a ja stawiam niepewne kroki. Wchodzę do wagonu jako pierwsza. Za mną podąża Tresh z dwójką naszych przyszłych opiekunów. To, co widzę jest zbyt piękne żebym mogła w to uwierzyć. Wystrój wagonu jest bardzo nowoczesny. Naprzeciw mnie znajduje się barek wypełniony po brzegi ciastami, napojami i przekąskami. Po mojej prawej stronie widzę ogromny, nakryty stół, który jakby czekał aż przy nim ktoś usiądzie. Widok jest niesamowity. Stoję po środku, obracam się i rozglądam, zapamiętując każdy szczegół. Sprawia mi to przyjemność dopóki nie przypominam sobie, po co tak naprawdę tu jestem. Uśmiech z mojej twarzy natychmiast znika.
-Chodźcie zaprowadzę Was do  pokoi. Wykąpcie się i przebierzcie a potem przyjdźcie na kolację. – Słyszę przyjemny kobiecy głos.
Ruszam wraz z Treshem za naszą opiekunką. Zatrzymujemy się przy hebanowych drzwiach.
- To twój pokój, młodzieńcze.
- Dziękuję proszę pani. O której mam być na obiedzie?
- Bądź za godzinę.
Następnie Latasha uśmiecha się, poprawia swoje długie, blond, sztuczne włosy sięgające prawie do ziemi, mruga długimi, również sztucznymi rzęsami okalającymi niebieskie oczy i macha ręką do zamykających się już drzwi. Odwraca się w bardzo specyficzny dla siebie sposób, który charakteryzuje się wprawieniem w ruch swojej sukienki, aby zaprezentować ją wszystkim innym i kieruje się przed siebie, aby wskazać mi moje drzwi znajdujące się parę metrów dalej po przeciwnej stronie. Krótko się żegna i zostawia mnie samą. Zamykam drzwi i czekam aż odgłos stukania obcasów o podłogę przestanie drażnić moje uszy. Siadam na ziemi i rozglądam się. Przede mną stoi ogromne łoże, nakryte aksamitną, beżową pościelą. Przynajmniej wydaje mi się, że jest to aksamit, bo nigdy nie widziałam takiego materiału. Podnoszę się i podchodzę. Dotykam najpierw ramy, potem nakrycia łózka. Nad nim dostrzegam piękny obraz. Po mojej lewej znajduje się komoda a po prawej drzwi. Zapewne do łazienki. Nagle przypominam sobie o obiedzie, czy raczej kolacji, bo zdaje mi się, że jest już późno. Ale nie przeszkadza mi to. U nas w jedenastce nie mamy ustalonych pór posiłku. Jemy, gdy zdarzy się okazja. Nagle znów czuję ukłucie w sercu. Zbiera mi się na płacz, ale powstrzymuję się. Obiecuję sobie w duchu, że będę pamiętać o tym, co powiedziała mi Dena. Biorę z komody ciemno-zielone luźne spodnie i czarny podkoszulek, po czym przypominam sobie, że muszę wybrać sobie coś odpowiedniego na kolację. Zastanawiam się chwilę i wybieram błękitną sukienkę. Jej kolor przypomina mi o mamie. Biorę ubrania i kieruję się w stronę drzwi do łazienki. Patrzę na prysznic i wannę. Zastanawiam się, co wybrać. W końcu decyduję się na prysznic, gdyż zostało mi trochę mało czasu. Zwłaszcza, że w ogóle nie wiem jak to obsłużyć ! W końcu, za czwartym podejściem udaje mi się ustawić dobrą temperaturę i strumień wody. Wycieram się mięciutkim ręcznikiem. Zakładam na siebie sukienkę po czym spoglądam w lustro. Moje ciemne loczki są bardzo roztrzepane. Szukam w szufladach czegoś czym można się uczesać. W końcu znajduję szczotkę do włosów i rozczesuje je. Nigdy nie przykładam większej uwagi do mojego wyglądu, dlatego po prostu wychodzę z łazienki i wychylam się zza moich drzwi. Widzę właśnie kierującego się w stronę głównego ,,pokoju’’ Tresha więc wymykam się z sypialni  i idę w pewnej odległości za nim. Gdy jesteśmy blisko wejścia czuję zapachy potraw. Burczy mi w brzuchu. Podejrzewam, że Tresh jest również głodny, bo po otwarciu drzwi podbiegł od razu do stołu. Wchodzę chwilkę za nim i prawie rzucam się na jedzenie. Powstrzymują mnie tylko spojrzenia moich towarzyszy podróży. Kulturalnie siadam do stołu i uśmiecham się do bardzo wystrojonej Latashy i Crave’a. Przyglądam mu się dłuższą chwilę. Wygląda na miłego. Jest wysokim ciemnowłosym mężczyzną około trzydziestki. Ma czekoladowe oczy i wystające kości policzkowe. Odwzajemnia uśmiech i nakazuje mi usiąść. Siadamy wraz z Treshem naprzeciw opiekunów. Teraz już nie mogę oderwać wzroku od ogromnej pieczeni ze śliwkami stojącej po środku stołu, ziemniaków, paru rodzajów sałatek i świeżego chleba.
-Widzę, że jesteście głodni. Porozmawiamy przed deserem. A teraz smacznego ! – mówi kobieta i nabiera na talerz sałatkę.
Patrzymy z Treshem porozumiewawczo na pieczeń. Chłopak kroi duży kawałek i nakłada mi na talerz. Nabieram sobie dużo ziemniaków i sałatki. Do picia wybieram sok z pomarańczy. Delektuję się posiłkiem, lecz zjadam go bardzo szybko. Niespodziewanie do Sali wchodzą kelnerzy z innymi daniami, których nigdy w życiu nie widziałam. Tak strasznie się objadam, że robi mi się niedobrze, ale chcę wszystkiego spróbować. Latasha  jest trochę zniesmaczona ilością jedzenia zmieszczoną u mnie w brzuchu i na talerzu, lecz nie zwracam na to większej uwagi. Ja mogłabym być i jestem zniesmaczona ilością makijażu jaki ma na swojej twarzy, ale nic nie mówię. W sumie jest miłą kobietą, ale nie powinna tak wyglądać. Jest strasznie sztuczna. Choć nie wyobrażam sobie jej bez tego wszystkiego. Po zjedzeniu ogromnej ilości jedzenia, na stole zaczynają pojawiać się desery: naleśniki, lody, ciasta. Nakładam trochę lodów czekoladowych i truskawkowych, po czym głos zabiera  Crave
- Moi mili widzę, że wszystko Wam smakuje i w ogóle, ale przejdźmy do rzeczy. Co chcecie wiedzieć?
Nastaje cisza. Sama też nie wiem o co spytać. Chyba jeszcze nie pojęłam,  że będę walczyła na arenie na śmierć i życie.
- No dobrze… Sam też kiedyś nie wiedziałem. Więc ułatwię wam zadanie. Powiedzcie mi w czym jesteście dobrzy. Rue? Ty pierwsza.
-Ja… Chyba w niczym. Umiem się ukryć i chodzić po drzewach. Rozpoznaję rośliny. I to wszystko.
- Widzę, że masz spore umiejętności. Coś nam się uda z tobą zrobić. A ty Tresh?
- No cóż, ja nie wyróżniam się niczym specjalnym. Jestem tylko silny, od pracy na polu. I wyglądam groźnie. – Śmieje się chłopak i patrzy prosto na mnie.
- Będą z Was ludzie ! A teraz możecie iść spać, bo przed Wami wielki dzień. Pomyślcie jeszcze nad swoją strategią. Jutro porozmawiamy.
Dziękuję i wstaję od stołu. Za mną idzie Tresh. Przed wejściem zamieniamy ze sobą kilka zdań i rozchodzimy się w swoje strony. Wchodzę do pokoju. Biorę koszulę nocną. Korzystam z toalety i cudownego prysznica. Przebieram się i idę prosto pod pierzynę. Łóżko jest bardzo wygodne, ale nie zastąpi mojego dawnego. Dużo rozmyślam. Próbuję zaplanować  strategię, czy coś takiego o czym wcześniej wspominał Crave, ale moje myśli krążą ciągle wokół mojej rodziny. Chciałabym, żeby to wszystko okazało się złym snem. Zaczynam płakać. Łzy spływają na poduszkę. Nie wiem kiedy po długich męczarniach wreszcie odpływam w krainę snu.
~ Ten rozdział chyba się nie udał xd Ale co tam :D WASZA CLOVE :)

sobota, 7 lipca 2012

ROZDZIAŁ 2


      Stoję przy oknie. Po policzkach spływają mi słone łzy. W dalszym ciągu próbuję się pocieszyć. Wiem, że nie mogę ciągle okazywać słabości. Żeby przetrwać tą rzeź muszę się trzymać. Nagle otwierają się drzwi. Do ciasnego, drewnianego pokoju wbiega moja cała rodzina. Gwałtownie się odwracam i napotykam znajome, tak bardzo zapłakane twarze. Podbiegają do mnie. Tata bierze mnie na ręce, tak jak robił to kiedyś przy pracy na polu, gdy nie mogłam wspiąć się na jakieś drzewo i podsadzał mnie tam. Tym razem jednak przytula mnie mocno do siebie i szepcze :
- Dasz sobie radę, wierzę w Ciebie.
Wybucham głośnym płaczem. Przytulam najmocniej jak mogę moją mamę. Dostaję całusa w czoło i kilka pocieszających słów. Żegnam się kolejno z braćmi. Od każdego słyszę, że dam sobie radę i, że tak bardzo ,mnie kochają. Ostatnia w kolejce jest Dena. Kuca przy mnie i mówi :
- Wiem, że dasz sobie radę. Możesz się ukryć i wykorzystać to, że jesteś taka sprytna. Pamiętaj, czego nauczyłaś się na polu. Umiesz rozpoznawać rośliny, wspinać się po drzewach. Wierzę w Ciebie. Będziemy czekać. Pamiętaj, że nigdy nie przestanę Cię kochać.
 Dena przymyka oczy i całuje mnie w oba policzki. Uśmiecha się smutno i wyciera moje łzy opuszkami palców.
Wtedy otwierają się drzwi, w których stoją zniecierpliwieni strażnicy pokoju. Wypraszają, jeśli nie powiedzieć zaciągają wszystkich do wyjścia. Wszystkich z wyjątkiem mnie.
       Zostaję sama wiedząc, że już nigdy nie zobaczę mojej rodziny. Mimo iż tak bardzo chcę uwierzyć w to, co powiedzieli, po prostu nie mogę. Do pokoju wchodzi Latasha i oznajmia, że mam się zbierać bo nasz pociąg do Kapitolu odjeżdża za nie całe pół godziny. Biorę głęboki wdech i podążam za podekscytowaną kobietą. Po drodze mówi :
- Nie płacz kochanie. Zobaczysz będzie wspaniale. Ile masz lat?
-Dwanaście, proszę pani.
- Jesteś jeszcze bardzo młodziutka ! – mówi, a właściwie piszczy.
Kiwam głową i uśmiecham się, choć zamiast tego na mojej twarzy pojawia się nieodgadniony grymas.
Zmierzamy na peron w towarzystwie wielu białych kombinezonów. W oddali widzę, że z przeciwnego kierunku nadchodzą Tresh wraz z Crave’em. Teraz mogę przyjrzeć się trybutowi. Ma ciemną skórę, duże, brązowe oczy, ciemne bardzo krótkie włosy. Jest dobrze zbudowany i bardzo poważny. Gdy stajemy obok siebie w oczekiwaniu na pociąg, Crave i Latasha zaczynają prowadzić pogawędkę. Jestem przerażona przebywaniem obok tego wielkiego chłopaka. Tresh zauważa moje spojrzenie pełne grozy, uśmiecha się i mówi :
- Ty zdaje się jesteś Rue? Ja jestem Tresh, choć chyba już o tym wiesz.
Odwzajemniam uśmiech i mówię:
-Tak. Miło Cię poznać.
- Widzę, że się boisz.-Mruga do mnie okiem. - Nie martw się nie jesteś sama.
Cieszy mnie miłe nastawienie drugiego trybuta. Postanawiam porozmawiać z nim dłużej. Wymieniamy między sobą parę zdań o naszych rodzinach, pracy na polu. Już nie czuję się taka samotna i przygnębiona. Atmosfera się rozluźnia, a na peron wjeżdża ogromny pociąg, który ma nas zawieźć do Kapitolu.
~ Już proszę bardzo :D Clove

ROZDZIAŁ 1

       Budzę się i mrugam szybko powiekami. Widzę, że moje rodzeństwo jeszcze śpi, więc postanawiam nie ruszać się z miejsca.  Wczesne wstawanie i ciężka praca nie robi dla mnie większego problemu od kiedy nauczyłam się chodzić. U nas w 11 dystrykcie każde ręce potrzebne są do pracy. Dziś jednak nikt nie pracuje. To nie byle jaki dzień. Ten jest najgorszym w roku. Moje pierwsze dożynki w życiu.  Czuję, że zjada mnie stres. Moje przemyślenia przerywa donośny głos taty :
- Wstawać leniuchy ! No już raz dwa ! Musicie się porządnie ubrać i zjeść coś pożywnego!
Nasza reakcja jest natychmiastowa. W pośpiechu zbiegamy na dół i siadamy przy stole, gdzie znajduje się znacznie więcej jedzenia niż zwykle. Nasz dystrykt jest jednym z najbiedniejszych i nigdy nie można najeść się do syta. Dzisiejsze śniadanie jednak wygląda bardzo dobrze. Jest dużo sera, kilka warzyw, parę plasterków szynki i dwa duże bochenki chleba! Nasi rodzice próbują rozładować napiętą atmosferę przy stole. Od kiedy pamiętam, zawsze przed dożynkami  tata śmiał się i powtarzał, że jeśli on przeżył to nam nic nie będzie, bo znając jego pecha mógł być wybrany milion razy! Jego poczucie humoru i optymizm nie pocieszają mnie.
       Myślę o tym, że mam jedną kartkę w puli, a czternastoletni Ross, który ma 8 kartek, siedemnastoletni Drave z 22 kartkami i moja piętnastoletnia siostra Dena z 12 mają o wiele gorzej ode mnie. Choć nasi rodzice starają się robić wszystko, aby nikt nie musiał zgłaszać się po astragale, czasem jest to konieczne. Wstaję od stołu jako ostatnia i zażywam toalety. Umyta wchodzę schodami na górę i widzę błękitną sukienkę uszytą specjalnie dla mnie przez moją mamę. Jest śliczna, choć mimo tego nadal stoję i patrzę bojąc się jej dotknąć. Nie chcę żeby to się zaczęło, ta rzeź i całe Igrzyska Głodowe.  Potrząsam głową i szybko zakładam strój. Przeczesuję włosy. Chcę je związać, ale okazuje się, że nadal są zbyt krótkie, więc pozostawiam je w naturalnej formie. Wszyscy stoją gotowi przy wyjściu.
           Na miejscu uważnie przyglądam się każdemu. Wszyscy w odświętnych strojach i fryzurach udają, że wszystko jest w porządku. Choć ich miny zdradzają stres i zaniepokojenie.  Dena trzyma mnie za rękę i prowadzi do rejestracji. Stajemy w ogromnej kolejce. W około wszędzie pełno strażników pokoju w tych białych, rzucających się w oczy kombinezonach. Czuję, że pocą mi się ręcę. Siostra pociesza mnie, patrząc się tymi ciepłymi czekoladowymi oczami prosto w moje o tej samej barwie:
- Spokojnie. Nie stresuj się, to tylko małe ukłucie i w sumie nic nie boli.
-Dena… Wiesz, że nie boję się ukłucia. Ja…
- Hej, mała nie wybiorą Cię. Masz tylko jedną kartkę.
- A jak wybiorą Ciebie albo Rossa, czy Dave’a?
- Jesteśmy starsi i silni poradzimy sobie. Jestem pewna, że Tobie też by się udało.
Nadchodzi moja kolej. Wyciągam rękę wierzchem dłoni do mężczyzny ze strzykawką, czy innym narzędziem, którego nazwy nie mogę określić. Czuję małe ukłucie w palcu. On bierze moją dłoń i przyciska palec do kartki, tak, że zostaje na niej krew. Następnie przykłada czytnik i krzyczy :
- Następny !
Dena prowadzi mnie na lewą stronę placu do dziewczyn. Ustawia mnie w jednym z pierwszych rzędów, a sama idzie dalej. Wiem, że musi stać dalej. Ustawiamy się wiekowo od najmłodszych do najstarszych, co w sumie nic nie zmienia, ani nie znaczy, ale takie są przepisy. Spoglądam w prawo i widzę moich braci. Uśmiechają się do mnie. Na scenę wchodzi Latasha Roynel. Podchodzi do mikrofonu z uśmiechem. Rozpoczyna przemowę, oczywiście z kapitolińskim akcentem. Nie obędzie się bez filmu, o tym jak zbuntował się Dystrykt 13, jak zrównano go z ziemią i dlaczego Igrzyska Głodowe powinny być tak ważne.
- A teraz czas na losowanie ! Dziewczęta pierwsze.
Latasha wkłada rękę do puli. Miesza kartki. Tak strasznie się boję. Kobieta wyjmuję rękę, rozkłada kartkę i krzyczy :
- Rue Movensbee !
Stoję zamurowana. Moje oczy zachodzą łzami, ale szybko zdaję sobie sprawę, że patrzy na mnie tłum i… moja rodzina. Powstrzymuje płacz i podnoszę głowę. Napotykam szeroki uśmiech Latashy.  Przełykam ślinę i wychodzę przed szereg. Czuję na sobie tysiące oczu. Idę dalej. Wchodzę po schodach i staję na scenie, w towarzystwie pani Roynel i mentora Crave’a Ray’a. Moje serce bije jak oszalałe. Patrzę na twarze mojej rodziny. Dena płacze. Moi bracia nie mogą dalej  uwierzyć. Stoją obok siebie ze spuszczonymi głowami.
- Teraz czas na panów !
Kątem oka widzę jak podchodzi do puli. Wyciąga kartkę i rozwija ją. Czyta na głos :
- Tresh Volery!
Przed szereg chłopaków wychodzi umięśniony wysoki chłopak w wieku około 17 lat. Nie przyglądam mu się dobrze. Jestem zbyt roztrzęsiona i przerażona, ale wydaję mi się, że Tresh wygląda groźnie.
- Oto nasi szczęściarze ! I niech los wam zawsze sprzyja ! Brawa!
Słychać oklaski pełne wymuszonego entuzjazmu. Widać, że nikt nie ma ochoty klaskać w takich tragicznych chwilach, kiedy dzieci wysyła się na rzeź.  Nie chcę patrzeć na moją rodzinę. Wiem, że nie wrócę. A ich twarze wywołują większy smutek. Nie chcę okazać swojej słabości. Strażnicy pokoju chwytają mnie i Tresha pod ręce. Wynoszą nas ze sceny za ogromne blaszane drzwi.
~ Wasza Clove :)